Pamiętam ból nie do wytrzymania i zapach kwitnącego bzu. W maju bzy przypominają mi zawsze jedno wydarzenie – nieszczęście, które mnie spotkało w dzieciństwie. Byłem jeszcze całkiem małym dzieckiem, niewiele pamiętam z tamtych dni. Ale ten wypadek jest niezapomniany.
Z kolegami zbieraliśmy wyrzucone, wykorzystane strzykawki z igłami, które znajdowaliśmy w koszach na śmieci przy szpitalu, który działał w znacjonalizowanej plebanii w Wędziagole, bawiliśmy się na przykościelnym terenie w krzakach bzów. Nabieraliśmy do strzykawek wodę i przez igłę wypuszczaliśmy jej strumyki.
Pamiętam, że po uniesieniu strzykawki wysoko nad głową przez ostrą igłę wypuszczałem strumyk wody. Nie wiem, czy mnie ktoś popchnął, czy zaczepiłem się o korzenie drzewa i upadłem na wznak. Kto wie. Niestety, strzykawka, wypadła mi z ręki i trafiła dokładnie w oko. Poraził mnie straszny ból. Po wyciągnięciu strzykawki, rzuciłem ją na ziemię.
Bardzo się wystraszyłem i bałem się iść do domu, więc pobiegłem do kościoła, by znaleźć tam swoją babcię, która otwierała i porządkowała kościół. Przypominam sobie, że kościół był otwarty i pusty, babci tam nie było. Szybko udałem się za duży ołtarz, do znajdującej się tam piety i klęcząc na kolanach długo płakałem. Modliłem się do Matki Bożej i do jej Syna Jezusa Chrystusa, prosząc o to, by mi pomogli, uratowali. Od babci słyszałem, że Jezus i Maryja leczą, pomagają, kiedy nadchodzi choroba czy jakaś inna bieda. Sam widziałem, jak ludzie chodząc na kolanach dookoła ołtarza płakali i prosili o zdrowie. Doskonale pamiętam, że po moim długim płaczu i błaganiu o pomoc ból zaczął się uśmierzać, przestała ciec krew, otworzyłem oko. Moja babcia znalazła mnie klęczącego za ołtarzem przy piecie. Nie pamiętam, czy powiedziałem jej, czy też przemilczałem o swoim nieszczęściu. Nikt na mnie nie krzyczał i nigdy nic nie mówił. Jeszcze w ciągu wielu dni po majowych nabożeństwach, kiedy babcia robiła porządki w kościele, udawałem się za duży ołtarz i jak umiałem tak dziękowałem Jezusowi i Maryi za uratowane oko.
Minęło ponad pół wieku, widzę ludzi i słyszę ich smutne historie, kiedy, wydaje się, potrzebna jest im niewielka pomoc,gdy do oka trafia odłamek gałązki, czy też kolec kwiatka, a człowiek traci wzrok i nikt nie może mu pomóc. W moje oko trafiła metalowa igła od strzykawki znalezionej w koszu na śmieci. I nic – oko pozostało. Tak dziś wielu może rozważać, ale ja znam wartość tego „nic” i chcę to uzmysłowić. Przecież zdarzył się cud – był to wielki prezent nieposłusznemu dziecku. Niezapomniany, bezcenny prezent. Ukrzyżowany Jezus z wędziagolskiego kościoła św. Trójcy, od wieków słynący cudami, usłyszał prośbę dziecka,uźalił się, zachował wzrok, zachował światłość oczu. Czy to nie jest cud? Każdej wiosny nieustannie próbuję zrozumieć, dlaczego tak ważne są dla mnie w maju bzy? Mogę je widzieć… A jeszcze ważniejsze jest to, że odczuwam siłę cudu pachnącego bzami.
W 2010 roku u stóp Jezusa Ukrzyżowanego zawiesiłem wotum – znak podziękowania, świadczący o uratowaniu w cudowny sposób światła moich oczu.
Ryszard Jankowski
Czytaj więcej...