Mój światły i troskliwy tato zawsze mnie kochał, wychowywał i uczył szukać prawdy. Jeszcze przed pójściem do szkoły poznałem litery i próbowałem czytac po litewsku. W domu rozmawiano po polsku, dlatego znałem wiersze w języku polskim i próbowałem czytać. Tato czytał polskie książki i mnie nauczył. Zawsze wracając z miasta przywoził mi w prezencie dziecięce książeczki z wierszami, bajkami. Czytaliśmy razem do zmroku.
Kiedy zacząłem chodzić do szkoły, to przynosiłem tam polskie książki, pokazywałem je kolegom i czytałem po polsku.
Niestety, to nie spodobało się mojej nauczycielce klas początkowych. Uprzedziła ojca, by nie kupował tych książek i nie uczył mnie po polsku, ponieważ będzie mi trudno dobrze opanować język litewski, ale moje zamiłowanie do czytania po polsku nie zmniejszyło się.
Żyliśmy w starym przytułku nieopodal kościoła. Tu znalazła schronienie rodzina mego ojca, ponieważ dom i ziemię zabrali Sowieci. W przytułku mieszkał również proboszcz parafii, ponieważ plebania i ziemia należąca do parafii też zostały znacjonalizowane przez Sowietów.
Dobrze, że ksiądz miał pokaźny zbiór książek, które jego gospodyni, kobieta o dobrym sercu, pozwalała mi przeglądać. Nauczycielka często wyprowadzała nas na szkolne podwórko, na którym stał pomnik Lenina. Wskazując na budynek szkoły, przypominała, że jest to zasługa jego i władzy radzieckiej – ta piękna, światła szkoła. Dawniej, w czasach burżuazyjnych, dzieci uczyły się w rozsypujących się chatach przy naftowej lampie...
Znów mi pomogły książki! Przeglądając książki proboszcza, znalazłem poświęconą mu piękną dedykację z okazji ukończenia gimnazjum. Jak się wyjaśniło, była to książka K. Binkisa „Naujoji Lietuva“ („Nowa Litwa“), wydana w 1938 roku w kowieńskiej drukarni „Spindulys“ („Promień“), z portretami prezydenta Litwy i ministra oświaty. Wertując ją znalazłem zdjęcia szkoły w Wędziagole z dopiskiem: „Teraz budujemy tylko takie szkoły początkowe“. Nic nikomu nie mówiąc zaniosłem tę książkę do szkoły, podczas lekcji pokazałem ją nauczycielce i dodałem, że to nie władza radziecka zbudowała naszą szkołę w Wędziagole... Nauczycielka, nic nie mówiąc, wzięła ode mnie książkę i nie zwróciła mi jej.
Następnego dnia, po powrocie do domu,na podwórku zobaczyłem zdenerwowanego proboszcza, który nerwowo o czymś rozmawiał z moim ojcem. Ojciec powiedział mi tylko tyle, że teraz będziemy mieli wielkie nieprzyjemności i proboszcza najprawdopodobniej przesiedlą z Wędziagoły i dodał, że, być może, należało wyrwać tę kartkę, na której była dedykacja, by nikt się nie dowiedział do kogo należała książka. Naciski naprawdę były: proboszcza wywoływano do rejonu, przyjechała milicja, wywoływali również mego ojca. Pamiętam jak proboszcz w pośpiechu składał wszystkie książki do worków, szykował się do przenosin w inne, gorsze miejsce. Dzięki Bogu, proboszcz został – nie znaleziono miejsca, gdzie by można było go przenieść. Wędziagoła już wówczas była uważana za złe miejsce: przecież tu mieszkali Polacy. Mój ojciec był bardzo zagniewany na wędziagolską szkołę i zaproponował nauczycielce, by się zajmowała swoimi sprawami, a syna on będzie sam wychowywał. Z powodu tego oświadczenia ojciec przez rejonowe organa władzy i kierownictwo szkoły został określony jako ideologicznie niedojrzały człowiek, który wyraźnie rujnuje przyszłość syna. Wyznaczono mi nadzór i opiekę tzw. milicyjnej izby ds. niepełnoletnich.To były wizyty nieumundurowanych pracowników w naszym domu, podczas których pytano, jak mi się powodzi, co robię, co czytam, czy chodzę do kościoła, do proboszcza. Oni się rozglądali i robili jakieś notatki.
Ciekawe są doświadczenia z mojego chłonnego wiedzy dzieciństwa: zachęcały one do szukania prawdy.
Ryszard Jankowski
Komentarze