To byli Polacy – obywatele Litwy, rodzina gospodarzy Martusewiczów. Mieszkali oni w kowieńskim powiecie, w gminie wędziagolskiej, we wsi Preiszagoła. Zostali zesłani na Syberię…
Świadczy Mieczysław Martusewicz.
To był dzień 25 marca 1949 roku. O godzinie 5 rano zapukali do drzwi enkawudziści. NKWD – Narodnyj Komisariat Wnutrennich Dieł – Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych. Funkcjonariusze tej organizacji nazywani byli enkawudzistami. Powiedzieli: „Jesteście aresztowani. Macie 2 godziny na spakowanie rzeczy.” W tym czasie w domu byłem ja i dwoje moich braci.
Miałem 9 lat, bracia – 17 i 20 lat. Rodzice i siostra o godzinie 3 pojechali do powiatu załatwiać sprawy urzędowe. O 7 rano załadowali nas na furmankę i powieźli do tak zwanego punktu zbornego, odległego o 8 kilometrów. Było tam już dużo rodzin z małymi dziećmi, aresztowanych i przywiezionych z najbliższych okolic. Byliśmy tam pod gołym niebem pilnowani przez uzbrojonych enkawudzistów.
Po południu załadowano nas na ciężarówki i zawieziono do Wilna (odległego o 120 km), na dworzec towarowy. Załadowano wszystkich do wagonów towarowych - po 8 rodzin. Każdy pociąg towarowy składał się z 61wagonów. W naszym wagonie była rodzina sąsiadów: babcia, małżeństwo i troje małych dzieci: 4- miesięczne, 2- letnie i 4- letnie. W czasie jazdy dostawaliśmy raz na dobę chleb, zupę i gorącą wodę – „kipiatok”. Kiedy dojechaliśmy do Uralu było tam 20 stopni mrozu. Wydano nam węgiel, żeby napalić w metalowym piecyku, który postawiono po środku wagonu. Po trzech i pół tygodniach podróży wyładowali nas w mieście Usolie Sibirskoje, które znajdowało się w odległości około 100 km przed Irkuckiem. Zawieziono nas do łagru. Przeprowadzono nam dezynfekcję i dezynsekcję.
Z łagru wysyłano ludzi do różnych rejonów. Po tygodniowym pobycie w łagrze załadowano nas na barkę w mieście Czeremchowo. Płynęliśmy Angarą do miasteczka Kamienka. Z Kamienki rozwożono zesłańców samochodami do różnych miejscowości. Nas i jeszcze 6 rodzin przydzielono do kołchozu i osiedlono w wiosce Greczochon. Tu w trzyizbowym domu zakwaterowano 3 rodziny, ogółem 11 osób, w tym 6-osobowa rodzina naszego sąsiada.
Po powrocie z powiatu do domu rodzice wraz z siostrą zastali dom splądrowany, a majątek skonfiskowany. Pojechali do najbliższej rodziny i dowiedzieli, co się stało. Rodzice bardzo rozpaczali. Zaczęli się ukrywać, jeżdżąc od jednych krewnych do drugich. Siostrę wydał sąsiad, który był tajniakiem. Aresztowano ją w kwietniu 1949 roku i razem z dużą grupą złapanej młodzieży zesłano w okolice miasta Bodajbo, znajdującego się około 2000 km na północny wschód od Irkucka.
Rodziców aresztowano w październiku 1951 roku i zesłano do miasteczka Parabiel nad rzeką Ob, prawie 1000 km na północ od Nowosybirska.
Przed osiedleniem zesłańców wśród miejscowych mieszkańców rozpowszechniano wieści, że zostaną tu osiedleni wrogowie ludu i rodziny bandytów – czyli partyzantki antyradzieckiej.
W kołchozie pilnował nas enkawudzista na koniu, uzbrojony w krótką broń. Kiedy nas wyładowywano z samochodów, przyszło popatrzeć na to kilka osób w starszym wieku. Do enkawudzisty podeszła staruszka i wskazując laską na 5-miesięczne dziecko spytała: „Eto toże bandit”. Enkawudzista, kładąc rękę na pistolecie, krzyknął: „ Zamołczi babuszka”. Staruszka odpowiedziała: „Strielaj synok, strielaj.” Enkawudzista kazał miejscowym ludziom rozejść się. Wieczorem ktoś zapukał w okno i uciekł. Pod drzwiami znaleźliśmy butelkę mleka, bochenek chleba i pół worka ziemniaków.
Dzieci od 10 roku życia musiały pracować, a po ukończeniu 12 lat ponosiły odpowiedzialność karną, z karą śmierci włącznie.
Bracia pracowali w kołchozie. Rano dostawali przydział: po 0,5 kg chleba, a na obiad - zupę. Na temat kolacji powstało powiedzenie: „Użyn nie nużen, obied dorogoj”. (Kolacja jest niepotrzebna, bo obiad cenniejszy). Bracia musieli ze mną dzielić się jedzeniem, bo na mnie nie było przydziału.
Kazano mi zgłosić się do szkoły. Zapisano do drugiej klasy. Do końca roku szkolnego pozostawał jeden miesiąc, bo tam nauka trwała od września do końca maja. Ze względu na całkowitą nieznajomość języka rosyjskiego pozostawiono mnie w drugiej klasie na kolejny rok. Musiałem uczyć się i pracować. Każde z dzieci zesłańców miało na lato przydzielony areał uprawny. Miałem do plewienia 30 arów ziemniaków i 20 arów prosa. W czasie sianokosów nasza praca polegała na zwożeniu siana do stogów lub grabieniu go od rana do nocy. We wrześniu nauki było mało, bo wszystkie klasy wyjeżdżały na wykopki ziemniaków lub rwanie lnu.
Najgorszy był pierwszy rok - z powodu niedostatku jedzenia. Zesłańcy chodzili na pola po ściętym zbożu i zbierali kłosy. Robić to należało ukradkiem, bo je odbierano. Wiosną zbieraliśmy na polu resztki przemarzniętych ziemniaków. W skorupie kartofla był tylko krochmal. Najsurowsza zima była na przełomie 1950 i 1951 roku. W styczniu mrozy dochodziły do 61 stopni. Do szkoły mieliśmy prawie kilometr. Na mrozie zapierało dech, a ubranie było liche. Po drodze dwa razy musiałem wchodzić do jakiegoś domu, żeby się ogrzać. Z kolei lato było bardzo gorące - ze względu na strefę klimatyczną. Do granicy z Mongolią było około 200 km, tyle samo - do jeziora Bajkał.
W 1952 roku wydano zarządzenie pozwalające na łączenie rodzin. W październiku zezwolono nam na wyjazd do rodziców, do Parabiela. Mieliśmy do przejechania prawie trzy tysiące kilometrów. Do Tomska dotarliśmy na początku listopada. Rzeka Ob była już zamarznięta. Musieliśmy czekać do wiosny, kiedy ruszy żegluga rzeczna, bo innej drogi nie było. Zawieziono nas do miasteczka Asino. Był to rejon łagrów i „specnadzoru”. W połowie maja, po czterech latach rozłąki, dotarliśmy do rodziców. Radość była ogromna. Rodzice mieszkali w miejscowości Kirzawod (czytaj: kir-zawod, skrót od kirpicznyj zawod, kirpicz- cegła), odległej o 4 km od Parabiela. Ojciec pracował jako ślusarz w warsztacie przedsiębiorstwa. Jeden z braci dostał przydział do pracy w tartaku, drugi - do pracy w cegielni, latem, a zimą - do wyrębu drzew w tajdze. Ja całe wakacje pracowałem w cegielni lub przy innych wyznaczonych pracach. Żyło się nam o wiele lepiej niż w kołchozie. Stać nas było na kupno jedzenia i ubrania. Po śmierci Stalina złagodzono represje.
W 1955 roku wyszło zarządzenie zezwalające na wyjazd do Polski. Po rocznym staraniu dostaliśmy odpowiednie dokumenty zezwalające na wyjazd. Do Polski przyjechaliśmy 28 października 1956 roku. Siostra przyjechała w maju 1958 roku.
Jedynie w marcu 1949 roku na Sybir zostało wywiezionych 8765 rodzin - 28981 ludzi: 9083 mężczyzn, 11541 kobiet, 8357 dzieci do lat 15. Do tego potrzeba było 20 pociągów towarowych, po 61 wagonów każdy. Transporty kierowano do obwodu irkuckiego.
W 1948 roku zesłano 11233 rodziny - 39482 osoby: 12278 mężczyzn, 16559 kobiet, 10645 dzieci do lat 15. Użyto 26 pociągów towarowych, po 61 wagonów każdy. Transporty kierowano do obwodu krasnojarskiego.
Podobnie było też w 1951 roku. Transporty kierowano wówczas do obwodu tomskiego. To są dane z oryginalnych dokumentów NKWD, które posiadam. Dotyczą one tylko Wileńszczyzny, a przecież były jeszcze inne regiony Polski, które zostały włączone do ZSRR, np. powiat grodzieński, Polesie, Wołyń, województwo lwowskie, województwo stanisławowskie i inne.
Podaję spis wywiezionych rodzin, krewnych ze strony mamy: dwie rodziny Norejko - m. Greczochon obw. irkucki; rodziny Gukiewiczów, Ibiańskich, Urniażów - m. Igarka Krasnojarski Kraj; rodzina Apalańskich - m. Sienkino obw. tomski.
Wywiezieni sąsiedzi i znajomi: rodzina Koczanów m. Karza obw. tomski; rodziny Ancuto i Witkowskich - m. Kirzawod obw. tomski; rodziny Kamińskich i Korzeniewskich m. Parabiel obw. tomski; rodzina Żuryńskich - m. Kaczuga obw. irkucki.
Mieczysław Martusewicz (Jelenia Gόra, Polska)
Foto – archiwum, Ryszard Jankowski
Czytaj więcej...